Poradnik początkującego żeglarza
30 listopada 2018Nigdy nie było mi po drodze z tymi, co na wodzie. Zdecydowanie wolę zwiedzanie i eksploracje nowych lądów od wewnątrz, samochodem, autobusem, na piechotę. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Oto absolutnie subiektywny poradnik początkującego żeglarza.
NA GŁĘBOKĄ WODĘ
Pierwszy raz wydarzył się rok temu i od razu z grubej rury. Rejs na trasie Amsterdam – Jastarnia, przez Morze Północne i Bałtyk. Łącznie tydzień na wodzie. Nasz kapitan stwierdził, że jeśli to przetrwam, dam radę prawie wszędzie. No i okazało się, że łatwo nie było. Przeloty po 50 godzin, deszcz, zimny wiatr, odczuwalne temperatury spadające nawet do kilku stopni, a nie ma przebacz – wachta to wachta.
Propozycję wzięcia udziału w tym rejsie potraktowałem jako swoisty sprawdzian, udowodnienie sobie samemu, że mogę. Ot, taki ptaszek na liście odhaczonych „zrobiłem to”. Ale bez większego przekonania i nadziei na złapanie żeglarskiego bakcyla. Miałem rację – bakcyla nie złapałem ale w sumie to nawet mi się podobało. Na tyle, że w tym roku, we wrześniu zapakowaliśmy się na nieco większy jacht z zamiarem opłynięcia Majorki.
NIGDY NIE BĄDŹ PEWIEN…
Miało być zupełnie inaczej, bo ciepło, rajskie plaże, cudowne zatoczki, drinki z palemkami i generalnie czilałt. Ale rzeczywistość okazała się brutalna – Majorki nie udało się opłynąć, przez kilka dni padał deszcz, Morze Śródziemne wcale nie było spokojne a do tego trochę zawiodła logistyka. Nie zamierzam zanudzać opowieścią o codziennych trudach. Ponieważ mam za sobą już dwa podejścia, podzielę się tylko doświadczeniami z tymi, którzy chcą spróbować, bo żeglarstwo jest coraz bardziej powszechnym sposobem bogacącego się społeczeństwa. Zapewne wielu z Was ma taki pomysł gdzieś z tyłu głowy.
WNIOSKI
- czy warto spróbować? Na pewno tak, choćby dla tego ptaszka. Jeśli nadarzy się okazja i jednocześnie nie macie totalnego wodowstrętu, dajcie się namówić.
- choroba morska. Tak, będziecie wisieć za burtą. Przynajmniej większość z Was. Teoretycznie jest sporo sposobów, aby uniknąć lub ograniczyć pole rażenia choroby morskiej, ale większość z nich sprowadza się wyłącznie do odłożenia wyroku. Lepiej mieć to za sobą jak najszybciej. Mnie dopadło za każdym razem i trwało 24 godziny. Fakt, były to 24 godziny, podczas których tysiąc razy powtarzałem sobie, że wołami na jacht mnie więcej nie zaciągną. Ale kiedy choroba minęła, woły znikały natychmiast.
- nie udawajcie, że wszystko jest OK. Jeśli Wasz organizm daje wyraźny znak, że czas pozbyć się śniadania, nie prowadźcie z nim wewnętrznej dysputy. Rzućcie eleganckiego pawia za burtę. Ulży Wam natychmiast.
- Komfort. Takie słowo nie istnieje na jachcie, chyba, że macie szczęście (i gotówkę) i trafiliście na kolosa z 60-calową plazmą i królewskimi sypialniami. Na zwykłym jachcie, takim o długości około 50 stóp jest ciasno i niewygodnie. Kajuty są wąskie, w środku czuć wilgoć a jeśli cumujecie na kotwicy to będziecie przetaczać się całą noc z lewa na prawą.
- zaprawieni żeglarze mają dziwny nawyk jedzenia na jachcie. Bo to takie społeczne, bo jesteśmy jedną rodziną, bo… O ile na Morzu Północnym, z przelotami trwającymi po 2 doby nie było wyjścia, o tyle na Majorce mijało się to całkowicie z celem. W każdej marinie znajdziecie kawiarenkę, w której za 5 Euro zjecie kanapkę z poranną kawą. Smażenie jajecznicy ze 100 jaj i zmywanie dziesięciu talerzy po prostu nie ma sensu, nawet, jeśli kłoci się to z żeglarskimi nawykami.
- a jeśli mimo wszystko chcecie się asymilować, zabierzcie ze sobą jednorazowe naczynia, talerze i sztućce. W końcu to wakacje, zmywaniem zajmiecie się w domu.
PAMIĘTAJCIE, ŻE:
- na każdym jachcie musi być ktoś, kto wie, o co w tym wszystkim chodzi, czyli kapitan. Generalnie powinien ogarnąć logistykę i trasę, ale na wodzie jest zbyt dużo zmiennych, aby zaplanować wszystko z zegarmistrzowską dokładnością. Na Majorce mariny nie są super pojemne, więc bezwzględnie należy rezerwować miejsca z dużym wyprzedzeniem. Nam kilkukrotnie odmówiono wejścia do portu, więc skończyło się na cumowaniu na kotwicy i przewalaniu z lewa na prawą. Mały problem, jeśli to marina na lądzie i można skorzystać z postoju przy wejściu. Nam zdarzyło się to po dopłynięciu na niewielką wyspę Cabrera – w efekcie byliśmy zmuszeni do nawrotu i dołożenia kilku godzin na drogę powrotną na Majorkę.
- kiedy rejs się zakończy, najprawdopodobniej powiecie sobie w duchu „nigdy więcej”, szczególnie, jeśli będziecie jeszcze mieli świeże wspomnienia z wiszenia za burtą. Bądźcie pewni, że za dwa tygodnie nie będziecie o tym pamiętać. Człowiek taki już jest – wypiera złe wspomnienia.
CO ZABRAĆ
- spakujcie tylko potrzebne rzeczy. Magiczne słowo komfort. Na jachcie nie ma miejsca na torby, torebki, walizki, plecaki i nesesery. Spakujcie się w miękkie torby bez stelaża, tylko takie można upchnąć w niewielkich przestrzeniach bagażowych.
- power banki. Weźcie ich kilka. Jeśli nie uda się zacumować w marinie i będziecie stali na kotwicy, prądu nie uświadczycie. A nawet jeśli, telefony będzie chciało w tym samym czasie ładować dziesięciu członków załogi. Ładujcie wszędzie, gdzie się da. W restauracjach, barach, kawiarniach. Gniazdko z napięciem 220V jest w czasie rejsu jak źródło życia.
- nie zabierajcie dżinsowych spodni. Mają tę fatalną cechę, że bardzo szybko łapią wilgoć. Po pierwsze robią się dwa razy cięższe, po drugie słabo schną. Zamieńcie je na lekkie letnie spodnie, ewentualnie nieprzemakalne, impregnowane, jeśli wybieracie się tam, gdzie nie będzie słońca i drinków z palemkami.
- wygodne buty, ale nie klapki – japonki. Na jachcie jest cała masa drobnych elementów, o które na pewno wcześniej czy później się potkniecie. A w klapkach o potknięcie jest znacznie łatwiej. I jeszcze można rozwalić palucha.
Ahoj! Ja chyba jednak wolę samochodem…