Nikozja. Świat podzielony na pół
16 lipca 2017Nikozja. Nie wiem, czy to atrakcja turystyczna. Ale zawsze mówię, że jeśli COŚ jest na świecie, to to COŚ warto zobaczyć. Nawet, jeśli jest świadectwem złych rzeczy z przeszłości. A Nikozja – stolica Cypru, takim świadectwem jest. Nie świadectwem zapisanym w książce, ale świadectwem namacalnym i rzeczywistym. Czasem groteskowym, czasem brutalnym i niezrozumiałym.
Nikozja jest stolicą Cypru i jednocześnie najdalej wysuniętą na południowy wschód stolicą Unii Europejskiej. Miasto z brodą, i to bardzo długą, bo pierwsze ślady ludzkiej obecności prowadzą aż 4500 lat wstecz. Jednak to w XIX wieku, a dokładnie w 1963 roku turecka i grecka ludność podzieliła się i jedni wylądowali na północy, drudzy na południu miasta.
Kiedy ponad 10 lat później nastąpiła turecka inwazja na wyspę, północna część została odseparowana zasiekami, murami i drutami kolczastymi i stała się samozwańczą stolicą Republiki Północnego Cypru, kraju uznawanego wyłącznie przez Turcję i nieistniejącego na mapach międzynarodowej społeczności. Ciekawostką jest fakt, ze pod względem potencjalnej siły nabywczej Nikozja kilka lat temu znalazła się w pierwszej piątce najbogatszych miast świata.
Konflikt z Turcją ucichł, ale oficjalnie wciąż trwa. Dlatego miasto ciągle podzielone jest na dwie, zupełnie odmienne połowy. No to co? Przejdźmy się po historycznej starówce, znajdującej się wewnątrz Walled City. Czyli obronnych obwarowań zbudowanych jeszcze za czasów panowania Wenecjan.
PAFOU. MOCNY POCZĄTEK
Zaczynamy od zachodniej części granicznej strefy. Nie dlatego, że jest wyjątkowo ciekawa, ale dlatego, że gdzieś trzeba zostawić samochód. A Pafou to dobre miejsce, nieco oddalone od ścisłego centrum, ale wystarczająco bliskie, żeby nie zmęczyć się już na pierwszym pieszym odcinku.
Wskazówka: jeśli nie znajdziecie w okolicach miejsca parkingowego, warto poplątać się po położonym nieco dalej na wschód labiryncie małych uliczek. Kryją przynajmniej kilka prywatnych strzeżonych parkingów, gdzie za 3-4 Euro miejsce na pewno się znajdzie.
Duże rondo położone pod wysokim na kilka metrów wałem i murem granicznym jest także miejscem, gdzie rozgrywany jest jeden z odcinków specjalnych Rajdu Cypru. W geście dobrej woli tureccy włodarze północnej części miasta zezwolili organizatorom na przekraczanie granicy, więc rajdowe samochody przekraczają zakazaną normalnie strefę.
Tuż przy rondzie, nieco na północ, znajdziecie mocną rzecz. Mała uliczka obok starego klasztoru. Grube mury, pełne otworów strzelniczych i śladów po kulach. A na jej końcu zasieki z beczek i drutu kolczastego. To było moje pierwsze spotkanie z podzieloną na pół Nikozją i być może dlatego wbiło się tak mocno w pamięć. Przejście oczywiście absolutnie zakazane, ale spokojnie, dojdziemy do beczek także z drugiej strony.
LEDRAS. TĘTNICA MIASTA
Ledras to jedna z głównych ulic starej części Nikozji. Prawie cała przeznaczona jest wyłącznie dla ruchu pieszego. Wzdłuż znajdziecie lokalne kafejki i restauracje, ale też powiew zachodniego kapitalizmu – McDonald’s i Starbucks, drogie sklepy i światowe marki. Takie ulice nie są moimi ulubionymi, ale w przypadku Nikozji wielokrotnie zwiększają kontrast pomiędzy tym, co na południu i tym, co na północy.
BERLIN WALL. SPECYFICZNE POCZUCIE HUMORU
Zaledwie kilkadziesiąt metrów na wschód od głównej arterii znajduje się jeden z licznych posterunków granicznych, z kanciastą, starą budką, z której czujnym okiem patrzy na te stronę świata turecki żołnierz. Jakby na złość, część widoku zasłania mu mała restauracyjka, a właściwie niewielka budka (buda?) z wywieszonym szyldem głoszącym „Berlin Wall Kebab House”.
Obok kolejna kafejka ze stolikami i krzesłami właściwie opartymi o kolczaste zasieki. Wątpliwa atrakcja, ale najwyraźniej działa na wyobraźnię turystów, którzy popijają KEO i strzelają selfie. Warte zobaczenia nie dlatego, że fajne, ale po to, żeby zastanowić się, czy konflikt rzeczywiście trwa, czy i jedni i drudzy traktują go trochę jak kiepski żart z przeszłości.
GRANICA. LEDRAS BORDER CROSSING
Granica, jak granica. Good morning, paszport, thank you i idziemy dalej. Z drugiej strony tak samo. Bez kłopotów i pytań. Ale jest tu COŚ. COŚ ciągnie się na przestrzeni kilkudziesięciu metrów pomiędzy cypryjskim i tureckim posterunkiem. To COŚ, to NO MANS LAND. Szereg zabudowań, niegdyś kapiących przepychem, dzisiaj popadających w ruinę. Okna i drzwi pozabijane deskami, krzaki i zasieki w bocznych uliczkach. Ani śladu życia i obecności człowieka. Z wyjątkiem turystów, kursujących z południa na północ i z powrotem. Wrażenie, delikatnie mówiąc, dołujące. Powiedziałbym nawet, że przerażające.
JESTEŚMY PO TURECKIEJ STRONIE
Mały placyk, restauracje, sklepiki. Odnogi uciekające w każdym kierunku. Nie ma już neonów, nie ma fast foodów. Nie ma wysokich zabudowań. Cofamy się o kilkadziesiąt lat. Nie jest wcale gorzej, ale jest zupełnie inaczej. Niektórzy stwierdzą: „arabski bałagan”. Może i tak, choć prawie taki sam bałagan znajdziecie na Sycylii, południu Portugalii, czy w Grecji. To nie jest kwestia arabskiego czy tureckiego sposobu życia. Tak jest na południu. Tam, gdzie ciągle praży słońce, a ludzie żyją, nie przejmując się błahostkami. Może z wyjątkiem stert śmieci walających się wszędzie – w europejskich krajach raczej się tego nie spotyka, a na pewno nie w takiej skali.
Ruszamy w prawo, w kierunku zabytkowej katedry Św. Zofii. Przepraszam, meczetu Selimiye. To najstarszy budynek sakralny na Cyprze, wznoszony przez Francuzów przez 150 lat! Budowa rozpoczęła się na początku XIII wieku, a świątynia powstała na ruinach XII wiecznego bizantyjskiego kościoła Hagia Sophia. To w tej katedrze koronowano królów Cypru i stąd władcy udawali się do Famagusty, by przyjąć także tytuł króla Jerozolimy. Dziś katedra nosi nazwę Selimiye (na cześć sułtana Selima II, zdobywcy Cypru), a nad jej kopułą królują minarety.
Jeszcze kawałek w prawo i zmieniamy całkowicie klimat. Staniecie oko w oko z ogromną halą, która jest także miejskim targowiskiem. Tu rzeczywiście czuć orientalny koloryt i smak. Przyprawy, warzywa, mięso, malutkie, kilkuosobowe kafejki z turecką kawą. Oczywiście także butiki z podrabianymi towarami największych światowych projektantów i producentów okularów. Po turecku. Albo trzeba się do tego przyzwyczaić, albo zostać po greckiej stronie.
SPACER ULICZKAMI
Dalsza droga to już wyłącznie wasza wyobraźnia. Na mapie zaznaczyłem naszą trasę, ale uliczek i zakątków jest tu tyle, że wystarczy dla kilku ekspedycji. Większość wąskich przejść nie charakteryzuje się niczym specjalnym, ale obserwowanie życia zwykłych ludzi potrafi być fascynujące. Dzieciaki ganiające za psami, młody chłopak schylony pod maską rozpadającego się Datsuna, kobiety plotkujące na wąskich ławkach przed drzwiami wejściowymi do starych, kolorowych budynków. Znów – możecie odnieść wrażenie, że jest brudno, że wszystko rozpada się na kawałki. Cóż – takie jest życie w północnej części Nikozji. Pamiętacie o kontraście? To właśnie tu widać go najwyraźniej.
Na północnym krańcu Walled City trafiamy wreszcie na cywilizację. Znów sklepiki, znów kawiarnie, elegancko przystrzyżony trawnik. Ładne zabudowania, kilka meczetów. Droga prowadząca na południe w kierunku przejścia granicznego. Ale my idziemy dookoła, wzdłuż warownych murów. Po drugiej stronie NO MANS LAND toczy się życie greckich Cypryjczyków, przejeżdżają samochody, spacerują turyści. Są na wyciagnięcie ręki, ale dzielą nas od nich grube wały i zasieki. Mieszkańcy tureckiej części miasta stoją z rękami wplątanymi w siatkę i z góry machają do znajomych po drugiej stronie. Az trudno w to uwierzyć.
Na końcu murów obronnych dochodzimy do miejsca, z którego wędrówka się rozpoczęła. Beczki i druty kolczaste. Mur z otworami strzelniczymi. Tyle, ze z zupełnie innej perspektywy. Tu nie można podejść do metalowej ściany – dostępu broni kolejny turecki posterunek wojskowy. Skręcamy więc ponownie na wschód i po kilku minutach lądujemy na znanym nam dobrze przejściu granicznym. Za chwile jesteśmy po greckiej stronie. Dziwne, ale mimo wszystko czuje ulgę…