Myślisz, że umiesz jeździć? Błąd…
13 września 2011ADAC Fahrsicherheitszentrum w Linthe pod Berlinem to prawdopodobnie jeden z najnowocześniejszych i największych europejskich ośrodków szkoleniowych dla kierowców. Daruję sobie próbę przeczytania całej nazwy, strata czasu i energii. Pewne jest natomiast jedno – to miejsce może wprowadzić w stan permanentnej frustracji nawet największego kozaka i domorosłego mistrza kierownicy.
W środowe popołudnie lądujemy na Tegel – porcie lotniczym położonym w obszarze starego Berlina Zachodniego(*). Zza chmur przebija się delikatne słońce, na termometrach 20 stopni. Idealnie. Tegel powstał po drugiej wojnie światowej, kiedy zaprzyjaźnione (wówczas) wojska ZSRR(*) zablokowały „amerykańską” cześć miasta. Co prawda w latach siedemdziesiątych port lotniczy został zmodernizowany i rozbudowany, ale wciąż sprawia wrażenie niewielkiego. Wrażenie, w rzeczywistości do niedawna był największym lotniskiem w stolicy Niemiec.
W oddali znad miasta wybija się charakterystyczna sylwetka wieży telewizyjnej, najprawdopodobniej pełnej turystów i żądnych wrażeń klientów obrotowej restauracji. Warto wspomnieć, że do 1970 roku była to najwyższa budowla w Europie (wtedy – 365 metrów. Obecnie, po zainstalowaniu nowej anteny – 368).
Ale nie dla wieży tu przyjechaliśmy. Pakujemy się więc do autokaru i razem z grupką polskich żurnalistów opuszczamy Berlin, by po niespełna godzinie wyładować bagaże przed hotelem stojącym w środku niczego. I dobrze, bo następnego dnia mamy usiąść za kierownicą, a jak wiadomo, Berlin jest pełen pokus… Wieczór kończymy zatem na dwóch weissbier i sałatce z kurczaka i grzecznie gasimy światło w pokojach. Dobre posunięcie.
Następnego dnia przed południem jesteśmy już w Linthe. Obiekt od początku robi spore wrażenie, chociaż pościgać to tu się nie da. Wąsko, kręto i bez żwirowych poboczy. Szybko jednak udaje się zorientować, że nie jesteśmy w Linthe po to, żeby rozbić parę samochodów. Mamy sprawdzić, czy nasze prawa jazdy nie zostały przypadkiem wydane na piękny uśmiech…
Do dyspozycji mamy kilka pojazdów, Skody Fabia, Octavia i Superb. Część z nich z manualną, inne z automatyczną skrzynią biegów, ale wszystkie wystarczająco mocne, by nauczyć się pokory. Zaczynamy od „szarpaka” i zlanej wodą maty poślizgowej. Szarpak to urządzenie, które przesuwa tylną oś samochodu o kilkanaście centymetrów, powodując natychmiastowy poślizg. Za szarpakiem mamy kilkadziesiąt metrów śliskiej nawierzchni dodatkowo zraszanej wodą. Z Octavią idzie całkiem łatwo, ale Fabia jest już zdecydowanie bardziej uciążliwa. Takie małe a takie złośliwe!
Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że na torze symulowane są ekstremalne warunki, jakie trudno znaleźć na publicznych drogach, z drugiej jednak podrażnione ego zaczyna się buntować. Wcześniej mogło się wydawać, że z tak delikatnego poślizgu wyratuje się każdy dzieciak. Otóż nie, błędne rozumowanie – w poślizgu przychodzi taki moment, w którym należy się poddać, wywiesić białą flagę, pokornie spuścić głowę i wdepnąć pedał hamulca. Fabia – Kierowca 1:0. Na pocieszenie, wygrywam z Octavią.
Na drugiej próbie jest już zdecydowanie lepiej. Tym razem ostry zjazd po zlanym wodą asfalcie i szybki, jak na te warunki, nawrót o 180 stopni. Ale jest też haczyk, przed Fabią niespodziewanie wyrastają wodne ściany, które muszę ominąć. Początkowo jest trochę nerwowo, ale po kilkunastu rundach z pełną satysfakcją dopisuję sobie punkt i zostawiam małe, złośliwe, ociekające łzami pudełko z nieukrywanym uczuciem triumfu. Fabia – Widomski 1:1.
Wracamy na szarpak, tyle, że trochę mniejszy od pierwszego. Doświadczenie procentuje i już pierwsze próby przynoszą całkiem niezły efekt. Co prawda Fabia kilka razy uciera mi nosa i odwraca się plecami do kierunku jazdy, ale zdecydowana większość podejść kończy się sukcesem. Z Octavią jesteśmy już przyjaciółmi pełną gębą, samochód robi dokładnie to, co mu każę. Mniejsza siostra też traci wigor i w ostatnich próbach pokornie reaguje na ruch kierownicą. Ufff, w drugiej połowie wychodzę na prowadzenie. Fabia – Widomski 1:2.
Przed ostatnim podejściem jest chwila na relaks i wyładowanie nadmiaru adrenaliny. Na starcie krótkiej pętli czeka Skoda Octavia Cup – prawdziwy wyścigowy potwór, który zwykle ujeżdża Maciej Rybarczyk. Dwulitrowy silnik 20V o mocy 240 KM, 6-biegowa sekwencja i toporność środka w każdym calu. No, ale wyścigowy samochód taki musi być. Bez luksusów, wodotrysków i wygody. Traktor, ale niesamowicie szybki. Zadanie teoretycznie wydaje się dziecinnie proste, tyle, że najpierw trzeba ruszyć. 4 tysiące obrotów to minimum, które jest niezbędne, aby na starcie nie zaliczyć kangura.
Tyle wiem, ale teoretyczna wiedza okazuje się być niczym, kiedy już siedzisz w środku. Octavia z gracją podskakuje na linii startu i pod maską zapada krępująca cisza. Podejście numer dwa, trzy, cztery… JEST!!! Najpierw wyjątkowo nieprzyjemna sekwencja szykan prowadzących pod sporym kątem w dół, na końcu kwadratowy nawrót i wreszcie można wdepnąć pedał gazu do podłogi. Sekwencyjna skrzynia biegów działa bez zarzutu, udaje się nawet zapiąć trójkę! W normalnych warunkach nie byłoby się czym chwalić, ale prosta jest wyjątkowo krótka i kończy się ostrym prawym prowadzącym mocno pod górę. Po kilku pętlach wysiadam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony zaczęło mi się podobać, z drugiej to nawet dobrze, że mam to za sobą. Tę próbę uznaję jednak za porażkę, choćby z racji całego stada skaczących zwierzątek na starcie. Skoda – Widomski 2:2.
Wielki finał to jazda na czas za kierownicą Octavii RS. Ustawiony przez chłopaków ze Skody tor nie jest może najdłuższy, ale na pewno nie należy też do najłatwiejszych. Kilka prostych, parę zdradliwych zakrętów, kałuża wielkości małego jeziora i ciasny slalom. Jesteśmy ostatnią grupą, więc dokładnie znam czasy rywali. Najlepszy – 56.82, ale zdecydowana większość przekroczyła minutę. Po dwóch zapoznawczych okrążeniach jedziemy na poważnie. Octavia rusza z delikatnym, dwulitrowym, dwustukonnym pomrukiem. Pierwsza pętla całkiem płynna, druga chyba jeszcze lepsza. Kiedy przejeżdżam przez metę w połowie próby, katem oka widzę podniesiony w górę kciuk człowieka ze stoperem w dłoni. Kiedy kończę drugie kółko, ten sam człowiek trzyma się za głowę. Tak dobrze? Czy aż tak źle? Patrzę na stoper i duma mnie rozpiera – ciekły kryształ pokazuje 56.20, ale już za chwilę euforia opada. Ominąłem jeden słupek, a dokładnie pomyliłem prawą z lewą stroną przeszkody. Teoretycznie tylko utrudniłem sobie zadanie, ale zasady są jednoznaczne. Dyskwalifikacja!
Trudno, life is brutal. Jakaś satysfakcja jednak pozostaje, więc podejmując jednostronną decyzję, zaliczam tę próbę na plus, ustalając wynik pojedynku Skoda – Widomski na 2:3. I nawet zaczynam lubić złośliwą Fabię, która na początku chciała mnie wykopać za burtę.
Adam Widomski
Dla młodych użytkowników Internetu:
(*) ZSRR – komunistyczny twór, który cudem przetrwał kilkadziesiąt lat. Próby rozmontowania ZSRR podejmowały CIA, MI6 i cała rzesza kolejnych trzyliterowych instytucji. Okazało się ostatecznie, że wystarczył jeden elektryk ze stoczni w Gdańsku. Podstawowymi atrybutami ZSRR mającymi na celu ugładzenie socjaldemokratycznej młodzieży były świąteczne paczki z domkami z czekolady i animowana seria „Wilk i Zając” (radziecka wersja Toma i Jerry).
(*) Berlin Zachodni – jak sama nazwa wskazuje, część Berlina, położona na zachodzie. Od tej wschodniej różniła się przede wszystkim zawartością sklepowych półek. Na zachodzie parkowały Mercedesy i BMW, na wschodzie Trabanty i Wartburgi. Koleżanki z Berlina wschodniego słynęły z umiejętności nawiązywania błyskawicznych kontaktów z kolonistami z Polski.