W Czechach jak zwykle wesoło

W Czechach jak zwykle wesoło

25 sierpnia 2011 0 przez Adrenaline

Jak to zwykle bywa pod koniec sierpnia, nadszedł czas na wycieczkę na południe. 500 kilometrów i kilka godzin później jesteśmy w Zlinie – stolicy czeskich rajdów. Po drodze wpadamy na moment do Kajetana Kajetanowicza – mistrz Polski szykuje się do kolejnej rozgrywki w ramach RSMP. Tymczasem jego najgroźniejszy rywal, Bryan Bouffier szlifuje formę przez Rajdem Barum – kolejną odsłoną rajdowego serialu IRC.

Im dalej na południe, tym cieplej. Spece od pogody zapowiadają, że na Morawach może być w ten weekend nawet 38 stopni Celsjusza. Już kilka kilometrów od Cieszyna słońce jest nie do wytrzymania, szczerze współczuję Kajetanowi, który kręci się dookoła swojego Subaru w spuszczonym do pasa rajdowym kombinezonie.

– Dobra dobra, tylko nie filmujcie kłaków – Kajtek śmieje się i polewa lodowatą wodą odsłonięty tors – Mamy tu 3.5 kilometra odcinka testowego. Strasznie wąsko i nierówno. Auto wybija na każdym metrze, to nie do końca jest to, czego możemy się spodziewać na Dolnośląskim. Ale można się trochę rozjeździć.

Zaraz sam to sprawdzę. Kajetan rzuca mi balaklawę – Wsiadaj, zaraz jedziemy.

OK, jak trzeba to trzeba. Już po 30 sekundach w kasku na głowie jestem mokry. Za chwilę ruszamy, ale w środku będzie jeszcze cieplej. Kilkaset metrów na rozgrzanie (?) opon i idziemy pełnym ogniem. Po kilku delikatnych łukach zaczyna się najdłuższy prosty fragment odcinka, licznik pokazuje 190 km/h a Kajetan zapomina o hamowaniu. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo wszelkie prawa fizyki podpowiadają, że do lewego pod kątem prostym jest zdecydowanie za blisko. Chwilę później przypominam sobie, że w rajdówce nie istnieją prawa fizyki znane zwykłym zjadaczom chleba i Subaru płynnie przycina od wewnętrznej i sunie do następnej sekwencji ciasnych zakrętów i szykan.

Po dwóch rundach jestem ugotowany na twardo a koszulką można na mokro wycierać podłogę. W samochodzie było pewnie 50 stopni, ale co tam, najważniejsza jest adrenalina.

Jeszcze tylko kilka kolejnych przejazdów testowych, rewelacyjny placek po węgiersku i przejeżdżamy przez granice. Zawsze kiedy mijam straszące rozmiarami budynki na przejściu w Cieszynie przychodzi mi do głowy ta sama myśl. Gdyby 30 lat temu ktoś mi powiedział, że budka celnika zamieni się w kantor i sklep z naklejkami, popukałbym się w czoło.

Następne 130 kilometrów przejeżdżamy w 2 godziny i meldujemy się w hotelu tuż obok głównego placu w Żlinie. Termometr w samochodzie pokazuje 32 stopnie, a zegar wyświetla 21:30. Na środku placu leży rampa – na razie jeszcze wszystkie elementy porozrzucane są w lekkim nieładzie ale wiem, że już za kilka godzin będzie zupełnie inaczej.

Ahoj!