EMIRATY: PUSTYNIA JEST JAK KOBIETA
29 listopada 2013Kiedy termometr pokazuje ponad 30 stopni i na niebie nie ma ani jednej chmury, każde, nawet najdrobniejsze wspomnienie jesiennej rzeczywistości powoduje kłucie w żołądku. Tym bardziej, kiedy masz w planach cztery dni prawdziwej (prawie) dakarowej przygody na sięgającej horyzontu, bezkresnej pustyni, gdzieś w środku Półwyspu Arabskiego. Z Adamem Małyszem i Rafałem Martonem u boku.
Lądujemy na lotnisku w Dubaju w środku nocy. Skanowanie źrenic, pieczątka w paszporcie i po kilku minutach oczekiwania na bagaże jesteśmy na zewnątrz. Buch! Gorące powietrze, lekki wiaterek i zapach orientu. Czuć go nawet na parkingu przed przypominającym szklaną tubę budynkiem International Dubai Airport. W oddali, jak wielki parasol, unosi się łuna jednego z najnowocześniejszych miast świata.
Wstyd się przyznać, ale na pierwsze spotkanie spóźniamy się kilka minut. Potrzeba trochę czasu, by zrozumieć komunikacyjną koncepcję miasta. Przecina je siedmiopasmowa Sheik Zayed Road, która ciągnie się przez wiele kilometrów. Pomylisz się raz, nadrabiasz 10 kilometrów. Pomylisz się drugi i jest jeszcze gorzej. Jedyną pociechą jest fakt, że w Dubaju nie ma problemu z orientacją w terenie. Zewsząd widoczny jest najwyższy budynek świata, Burj Khalifa. Nasz hotel znajduje się zaledwie kilkaset metrów dalej, więc z powrotem trafimy bez problemu.
Amur, pustynny przewodnik wręcza nam kluczyk od drugiego samochodu. Też Land Cruiser, tylko przystosowany do jazdy po pustyni. W środku każde najmniejsze urządzenie, każdy przełącznik, zasłonięte są grubą wykładziną. To dlatego, że przed piaskiem trudno się obronić. Na wydmach dostaje się wszędzie, gdzie znajdzie nawet najmniejsza szczelinę. Zresztą samochód z wypożyczalni i tak na nic by się nie przydał. Nie wolno nim zjechać z asfaltu, złamanie tego zakazu grozi idącymi w tysiące karami. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich sieć dróg jest mocno rozwinięta, wiec turyści nie mają potrzeby podróżowania opłotkami. A jeśli chcesz pohasać po pustyni – proszę bardzo, ale znajdź sobie firmę, która wypożyczy ci drugi samochód.
Kilka kilometrów za miastem droga zwęża się (!) do trzech pasów. Budynki coraz niższe, znika zieleń i krajobraz zaczyna przypominać zdjęcia z Marsa. Coraz więcej wolnej przestrzeni, wszędzie dominuje żółć przechodząca w rude połacie ciemniejszego piasku. Jedziemy w stronę granicy z Omanem, drogą prowadząca do Al Madam. Tuż za granicą dubajskiego emiratu skręcamy miedzy kilkoma małymi zabudowaniami i przed nami roztacza się bajkowy widok. Piasek. Piasek wszędzie, gdzie sięga wzrok. Dziesiątki kilometrów wijących się, pofałdowanych wydm, które każdego dnia wyglądają inaczej.
Pustynia jest jak kobieta. Każdego dnia inna. Musisz ją dobrze poznać, żeby zrozumieć – tłumaczy bardzo poważnie Amur, który do Dubaju przyjechał kilka lat temu z Zanzibaru. Zna każdy centymetr tego pustkowia. Żyje pustynią i rzeczywiście patrzy na nią jak na kobietę. Przepiękną kobietę. Spuszczamy powietrze z opon, ciśnienie spada wystarczająco dużo, by można było wjechać w grząskie wydmy i nie zakopać się po kilkudziesięciu metrach.
Adam z Rafałem nie włączają klimatyzacji. Na Dakarze będzie bardzo gorąco, chcemy mieć warunki możliwie najbliższe do tych, jakie spotkają nas w Ameryce Południowej – wyjaśnia Małysz. Za moment ruszamy w bezkres przestrzeni, która składa się wyłącznie z dwóch kolorów. Rudego i niebieskiego. Piekła i nieba.
Jeśli nie znasz pustyni, nie próbuj z nią rywalizować. Nie masz żadnych szans. Jeśli nie wiesz, co jest za wzniesieniem, nie jedź tam, bo spotka cię przykra niespodzianka. Jazda po kilkudziesięciometrowych wydmach to sztuka, która trzeba opanować, żeby nie polec w wyjątkowo nierównej walce – ostrzega Amur. Nawet on czasem przegrywa. Kilka tygodni wcześniej został sam z łopatą w ręku. Pustynia wypuściła go po trzech godzinach.
Na wydmach spędzamy półtorej godziny. Mijamy stada wielbłądów, kilku niosących na plecach ogromne kosze Beduinów i wracamy do naszej bazy. I tak trzy razy. Kiedy wysiadamy z samochodów Adam i Rafał zamieniają koszulki, które wyglądają, jakby przed chwilą ktoś wrzucił je do wiadra z wodą. Trudno powiedzieć, że są wilgotne. Są przemoczone do granic możliwości. Adam wyżyma z nich pot, który leci na piasek. Dokładnie tak, jakby lać wodę z pełnej butelki. To już trzecia dzisiaj – śmieje się Małysz – znowu straciłem chyba ze dwa kilogramy.
Po całym dniu na pustyni wracamy do Dubaju. Oazy spokoju i luksusu. Miejsca, przy którym blednie przepych każdej europejskiej stolicy. Monumentalne miasto, wyłaniające się zza horyzontu wygląda jak fata-morgana. Wydaje się, że to widok kompletnie nierealny, niemożliwy. Że coś takiego nie ma prawa istnieć zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od groźnej, nieskończonej i jednocześnie przepięknej krainy piasku. A jednak istnieje. Cud cywilizacji obok cudu natury.
Pozdrawiam, niestety już z zimnej Warszawy.
AW
[…] inaczej. Bo – jak mówił mi kiedyś pustynny przewodnik Amur – pustynia jest jak kobieta (PUSTYNIA JEST JAK KOBIETA). Jeśli nie poczujecie się jak w raju, wracajcie natychmiast do swojego pięciogwiazdkowego […]