Paryż zupełnie inny

Paryż zupełnie inny

9 lutego 2012 0 przez Adrenaline

Dolecieliśmy. Chociaż w całej Europie śniegu po pachy, w Paryżu nie jest najgorzej. To znaczy nie jest najgorzej z naszego punktu widzenia, bo z punktu widzenia tubylców najgorzej jest.

Na termometrze marne -7 stopni, ale to temperatura grubo poniżej średniej akceptowalnej przez owiniętych w szaliki i ledwo wystawiających nosy spod poduszki. Krótko mówiąc, prawie klęska żywiołowa. W taksówce wiozącej nas z lotniska króluje jeden temat. Zimno. Tres zimno i w ogóle wszystko „merde”. Samochody nie chcą jeździć, wypadków tyle, co w ciągu całego roku i nie da się tak żyć. Fakt, trochę śniegu leży, ale żeby od razu „merde”?

– A zimowe opony założone?

Kierowca otwiera szeroko oczy i rozkłada ręce. – Jakie zimowe? Na taką klęskę to zimowe nie pomogą. Trzeba wolno i uważnie. Bo jak nie, to bum – w sposób nie pozostawiający złudzeń wali pięścią w deskę rozdzielczą.

– To zimowych nie używacie?
– A po co używać, skoro taki śnieg to tu raczej nie pada. Trzeba umieć jeździć i tyle – rozdziawia usta w szerokim uśmiechu sugerującym, że umie.

Ale są też tacy, którzy mają inny punkt widzenia. Co chwilę mijają nasz samochód okutani w puchówki skuterzyści, którzy z minus siedmiu stopni nic sobie nie robią. Pewnie niewiele też widzą, ale śmiało trzymają odkręconą manetkę gazu, a kiedy stają na światłach otwarte dłonie uderzają o siebie w tempie karabinu maszynowego mając nadzieję na choć odrobinę ciepła. W Warszawie skutery smętnie czekają w garażach na lepsze czasy, tutaj nie mają nawet chwili wytchnienia. Może ich właściciele jeszcze nie uwierzyli, że przyszła zima?

Po kilku zatrważających manewrach jesteśmy pod hotelem, cali i zdrowi. Boulevard Clichy żyje neonami i tą samą, co zwykle atmosferą, wiszącą gdzieś w powietrzu mieszanką zapachów i historii. Niewiele dalej jeszcze kilka miesięcy temu straganiarze sprzedawali najlepsze kasztany, ale teraz na ulicach wieje pustką, bo przy -7 stopniach nie da się wyjść z domu. Paryż zupełnie inny niż ten który znam – zawsze gwarny, pełen ludzi wędrujących bez celu w każdym kierunku. Zawsze kolorowy i głośny. Nawet w licznych barach ruch zastygł w miejscu. Jedynie skrzydła Czerwonego Wiatraka po drugiej stronie ulicy podpowiadają, że to wciąż to samo miejsce. Skoro Francuzi zrezygnowali z wieczornych posiedzeń przy butelce wina i ledwo podsmażonym antrykocie, chyba rzeczywiście musi być „merde”.

PS. Następnego dnia spotykam się z kolegą z Dubaju. Wieczorem wyszedł z hotelu w poszukiwaniu dobrej knajpy i pięknego Paryża. Ubrany w najcieplejsze, co mógł znaleźć przed wylotem z domu. Czyli trampki i sztruksową kurtkę typu „wczesna jesień”. „Incredible my friend! 5 minutes walk, 1 hour in hot water in my hotel! No good, no good!”

I co, tak bardzo źle mieszkać w zamarźniętej Warszawie?

Trzymajcie się ciepło!

A.