Elektryczny Bullitt? No nie…

Elektryczny Bullitt? No nie…

24 marca 2011 0 przez Adrenaline

Gdyby Steve McQueen zobaczył nowy XL1, dostałby zawału. Niestety, co najwyżej może przekręcić się w grobie, bo nie ma go z nami od trzydziestu lat – przegrał nierówną walkę z tytoniem. McQueen zawsze będzie się kojarzył z Bullitt’em, nieugiętym i twardym jak stal gliniarzem, który zrobi wszystko, by dopaść mordercę chronionego przez siebie świadka.

Ale jeszcze bardziej z najsłynniejszą w historii Hollywood sceną samochodowego pościgu, w której ulicami San Francisco gania się za kierownicą Forda Mustanga z innym słynnym „muscle carem” – Dodgem Chargerem.

Moc obu supersamochodów wystarczyłaby do wywołania małego trzęsienia ziemi, a kształty w tamtych czasach wzbudzały respekt i szacunek. Sam McQueen nie potrzebował kaskadera – był tak wielkim miłośnikiem ryczących, amerykańskich potworów, że nie było mowy o tym, bo ktokolwiek zastąpił go za kierownicą.

Dzisiaj, każdy koncern motoryzacyjny uznający się za poważny, w tajemnicy pracuje nad przygotowaniem pojazdu, który wyprzedzi konkurencję. I nie chodzi już o maksymalne osiągi, przyspieszenie, komfort czy huk silnika – te czasy odeszły bezpowrotnie. Teraz trendy jest ekologia. Od razu zaznaczam, że absolutnie nie jestem anty-eko. Sortuje śmieci, gaszę światło i zamykam lodówkę. Ale lubię, gdy wciśnięcie pedału gazu idzie w parze z wciskaniem w fotel.

Dlatego z pewnym dystansem przyglądam się coraz to nowszym prototypom, których producenci mają jeden cel – zużyć jak najmniej paliwa. Wspomniałem na początku o XL1, bo to właśnie to cudo bije wszelkie rekordy. Volkswagenowi udało się skonstruować samochód (?), który dzięki elektrycznemu wspomaganiu dieslowskiej jednostki o pojemności zaledwie 0.8 litra jest w stanie pokonać 100 kilometrów na niespełna JEDNYM litrze paliwa. I nie jest to wcale „toczydło”, które będzie ślimaczyć się z prędkością nieprzekraczającą tempa listonosza na rowerze. XL1 rozpędza się do setki w 11,9 sekundy, a maksymalnie może jechać 160 km/h. Wszystko dzięki nowoczesnej technologii i masie wynoszącej zaledwie 795 kilogramów.

Projektanci postarali się również o to, by Volkswagen stawiał możliwie najmniejszy opór napierającemu nań powietrzu. Współczynnik Cw wynosi 0,186 – porównując go do np. Golfa, który uznawany jest za samochód skonstruowany w zgodzie z zasadami aerodynamiki, to wynik doskonały (Golf – Cw 0,312) .

Niby wszystko wygląda rewelacyjnie, ale mimo to wciąż do takich pojazdów podchodzę z dystansem. Również z innego powodu – spalanie robi wrażenie, ale przy okazji nikt nie wspomina, że wyprodukowanie elektrycznych akumulatorów jest, po pierwsze kosztowne, a po drugie wcale nie ekologiczne. Fabryki, które dostarczają ogniwa elektryczne, przy okazji wypluwają do atmosfery megatony szkodliwych substancji. Coś za coś.

I najważniejsze – co biedny Steve McQueen zrobiłby, gdyby w pełni elektryczny samochód zakaszlał i stanął na poboczu? Prądu nie da się przynieść w baniaku po płynie do spryskiwaczy, a ładowanie akumulatora zajmuje kilkadziesiąt minut. Mógłby więc liczyć tylko na to, że również elektryczny Charger zatrzyma się tuż obok. Zanim wznowimy scenę pościgu, będzie sporo czasu na kawę i amerykańskie pączki z dziurką.


ZOBACZ TAKŻE: