SEUL W JEDEN DZIEŃ. BEZ PRZEWODNIKA
16 lutego 2017Od 1394 roku Seul jest stolicą Korei, natomiast od zakończenia II Wojny Światowej pełni rolę centralnego miasta Korei Południowej. Niedaleko stąd do zdemilitaryzowanej strefy granicznej z Koreą Północną. Seul jest także jednym z najbardziej zatłoczonych miast świata – gęstość zaludnienia przekracza 15 tysięcy mieszkańców na kilometr kwadratowy i bez wątpienia odczujecie to, spacerując po wąskich uliczkach w centrum miasta.
Seul jest ogromną metropolią, ale nie spodziewajcie się wszechobecnego szkła, metalu i wieżowców. Pierwsze wrażenie będzie zupełnie inne – Seul wygląda jak metropolia z lat… 80-tych. To trochę jak podróż w czasie w rzeczywistość, w której nowoczesność wymieszana jest z architekturą z ubiegłego wieku. Ale to właśnie dzięki temu stolica Korei Południowej ma swój niepowtarzalny charakter i smak.
CENTRUM SEULU. CO DALEJ?
Atrakcji turystycznych jest tu wystarczająco dużo, aby zapełnić kalendarz na kilka dni. Ja proponuję wycieczkę nieco inną – w nowych miejscach staram się znaleźć także to, co niekoniecznie wskazują przewodniki. Jedną z najciekawszych dzielnic Seulu jest Myeong-dong, dystrykt zamknięty wewnątrz kilkudziesięciu wąskich uliczek, pełnych lokalnego kolorytu. Zatłoczony, ciasny, ale jednocześnie barwny i wyjątkowy. Szczególnie przyciągający wieczorami, kiedy mieni się tysiącami barw i świateł. Nie ma tu jednej, najważniejszej atrakcji dla szanującego się turysty. W Myeong-dong każdy zakręt, każdy zaułek, każdy sklepik oznacza nowe wrażenia. Wystarczy tu być, patrzeć, czuć. Dzielnica jest także obowiązkowym punktem w harmonogramie turysty kulinarnego. Wąskie uliczki wypełnione są bowiem setkami straganów oferujących praktycznie wszystko, z czym wiąże się koreańska tradycja street-food. I nie mylcie tego z fast-food. Absolutnie nie. Kulinarne stragany są dobrą propozycją dla turystów z mniejszymi budżetami – za kilkanaście złotych można tu zjeść naprawdę dobrze i zachwycić się lokalnymi smakami. Po trochu i powoli. Tym z grubszymi portfelami także gorąco polecam.
NAJEDZENI? CZAS NA ATRAKCJĘ Z PRZEWODNIKA
Tego miejsca nie można ominąć. Gyeongbokgung, albo inaczej – Gyeongbokgung Palace, to rezydencja królewska, której budowa zakończyła się w 1395 roku. Kompleks przez lata był siedzibą członków dynastii Joseon, jest także największym z serii zbudowanych przez ową dynastię Pięciu Wielkich Pałaców. Podczas wojny Imjin królewskie miasteczko nawiedził pożar, ale kompleks, w którym łącznie znajdowało się 500 budynków i blisko 8 tysięcy pokojów, został odbudowany w XIX wieku i do dziś, pomimo, że po drodze niszczyli go jeszcze Japończycy, jest największą atrakcją turystyczną Seulu. Przy północno-wschodnim wejściu do Gyeongbokgung znajduje się warte polecenia Koreańskie Muzeum Narodowe (bezpłatny wstęp). Aby dostać się na teren królewskiej siedziby trzeba już zapłacić za bilet, ale około 25 PLN w stosunku do tego, co zobaczycie w środku, to najlepsza możliwa inwestycja.
GAHOE-DONG, CZYLI SMAK STAREGO SEULU
Aby dostać się do kolejnego punktu wędrówki, należy opuścić kompleks Gyeongbokgung północno-wschodnią bramą (obok muzeum) i skierować się dalej na północ. Gahoe-dong to niewielka dzielnica, pełna tradycyjnych koreańskich domów, liczących sobie setki lat. Niegdyś był to ekskluzywny rejon miasta, zamieszkały miedzy innymi przez urzędników państwowych wysokiego szczebla, ale dziś większość budynków została przerobiona na małe sklepiki, bary i restauracje. We wschodniej części osiedla wciąż można znaleźć wąskie, barwne uliczki, których nie dosięgnęła komercja. Idealne miejsce na spacer i poznanie lokalnego kolorytu. A do tego ze wzgórza rozciąga się przepiękny widok na miasto, leżące u stóp dachów dzielnicy Gahoe-dong.
WRACAMY DO NOWEGO SEULU
Powrót z Gahoe-dong do centrum miasta to kilkudziesięciominutowa wycieczka, ale warto trochę się zmęczyć. Prosto na południe prowadzi droga, wzdłuż której znów znajdziecie mnóstwo tradycyjnych zabudować, małych knajpek i barów. To także miejsce, które upodobali sobie performersi, więc zarezerwujcie sobie nieco więcej czasu na obowiązkowe przystanki.
SUPERMARKET. TAK, TO NIE POMYŁKA
Jeśli jesteście kulinarnymi freakami, wizyta w dużym, koreańskim supermarkecie jest obowiązkowym punktem planu dnia. Jeden z ich znajdziecie w okolicach głównej stacji kolejowej w Seulu, na jej północnym krańcu. Powiecie, że sklep, to sklep. Ale nie tutaj. Półki uginają się pod produktami, których nie znajdziecie w żadnym europejskim centrum handlowym. Dział z warzywami i owocami morza przypomina bardziej uliczny bazar. „Kup Pan rybę!”, zaczepia mnie uśmiechnięta Koreanka w białym fartuchu. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo głowy nie dam, czy rzeczywiście to miała na myśli. Dziesiątki odmian ryżu, ciągnące się w nieskończoność regały z… zupkami instant. Uwielbiana przez Koreańczyków herbata w saszetkach, dostępna w kilkunastu smakach, której wypróbowanie – w przeciwieństwie do zupek – szczerze polecam. Bez wątpienia wizytę w zwykłym z pozoru supermarkecie zapamiętacie na długo. Chyba, że odmienne smaki nie interesują Was wcale. W takim przypadku zostańcie przy tradycyjnym przewodniku.