FIAT 500L. CUKIEREK DLA FACETA
28 października 2014Kilka lat temu przez 2 tygodnie jeździłem Fiatem 500. Pierwsze wrażenia były dosyć dziwne, bo czułem się, jakby ktoś mnie wsadził do Barbie-auta. A chyba nie jestem podobny do Kena. Wszystko było eleganckie, błyszczące i BARDZO kobiece. Do tego jeszcze kolor – biały albo lekko kremowy. Albo, bo nie do końca byłem pewien. Wiecie, mężczyźni rozróżniają 8 kolorów. Zapewne tamten Fiat pomalowany był w kolorze biały gelato albo white perła, ewentualnie ecru. Dla mnie był po prostu biały i błyszczał, co jednak wskazuje, logicznie rzecz ujmując, na perłę, ale nie dam sobie uciąć głowy. Tak, Fiat 500 to samochód dla Pań. Dorosły facet wygląda w nim przynajmniej dziwnie, jeśli nie komicznie.
Mimo wszystko, fajnie było pojeździć takim samochodem, bo jednak 5-setka to legenda, stojąca w jednym szeregu ze starymi Mini, Garbusem albo Citroenem 2CV. Oczywiście, nowe wersje wspomnianych, kultowych pojazdów, niewiele mają wspólnego z ich następcami, ale nazwa modelu zobowiązuje.
Także mimo wszystko, nie zdecydowałbym się, po tamtych dwóch tygodniach, na kupno Fiata 500, chyba, że miałaby nim jeździć wyłącznie moja żona. Co akurat jest możliwe, ponieważ Fiat 500 jest dostępny ze skrzynią Dualogic, czyli automatem.
Zostawmy więc małego Fiacika i przyjrzyjmy się bliżej Fiacikowi trochę większemu. A mianowicie modelowi 500L. Dobry chwyt marketingowy – to przede wszystkim trzeba przyznać Włochom. Dlaczego? Otóż dlatego, że Fiat 500L ma zdecydowanie więcej wspólnego z Pandą niż z 5-setką. Mamy tu trochę designu, który – takie jest pierwsze wrażenie – budzi skojarzenia z nazywającym się podobnie maluchem. Jest więc przedni pas, jest trochę wyposażenia wnętrza i właściwie to tyle. Jeśli spojrzymy na niego z innej perspektywy, może kojarzyć się też ze wspomnianą wcześniej Pandą albo nawet Multiplą. Taka hybryda. W sensie wyglądu oczywiście, bo nasz 500L wyposażony był w dieslowski silnik 1.6 Multijet II o mocy 105 koni mechanicznych.
Fiat 500L nie jest kobiecy. A na pewno nie jest kobiecy w 100 procentach i nie budzi Barbie-skojarzeń. Jest przestronny, dopracowany wewnątrz i – co może jednak ważne dla kobiet – ma zaskakująco pojemny bagażnik.
W naszym przypadku miało to spore znaczenie, ponieważ, jak zwykle, targamy ze sobą torby, walizki, plecaki, kamery, statywy i laptopy. I Bóg jeszcze wie co. Podobno mężczyźni nie potrafią się spakować. Jeśli brak owej umiejętności ma być wyznacznikiem męskości, to jesteśmy macho z pierwszej linii. Nasze żony zapakowałyby ten cały majdan w jedną torbę i tyle. No i zupełnie jasne, że do tego dołożyłyby jeszcze 6 swoich walizek, bo przecież może padać, może świecić słońce albo i jedno i drugie. Kochanie, przecież wieczorem nie założę tej samej sukienki, w której byłam na śniadaniu! A ty chłopie chodź w jednym t-shircie od poniedziałku do piątku…
No więc z naszymi całkowicie źle spakowanymi bagażami, całkowicie dobrze zapakowaliśmy się do bagażnika Fiata 500L. 3 duże torby, 2 plecaki ze sprzętem, 2 laptopy, kamera, statyw. Całkiem sporo. Ale wszystko weszło idealnie i tylna kanapa mogła służyć pasażerom. Tyle, że nie mieliśmy pasażerów, więc służyła za miejsce, w którym zostawialiśmy kurtki, polary i kamizelki. Bo rzeczywiście – tu musze przyznać rację naszym żonom – pogoda była w kratę i człowiek nie wiedział, co założyć, a czego się pozbyć.
Fiata 500L wystawiliśmy na poważną próbę. W szwajcarskich Alpach, tuż obok granicy z Francją, jest ciężko. W ciągu kilkudziesięciu minut pokonywaliśmy różnice wzniesień sięgające 1500 metrów, drogi były wąskie i kręte, więc najczęściej używanymi urządzeniami były sprzęgło i dźwignia zmiany biegów. Nie oszukujmy się, od silnika o mocy 105 koni mechanicznych nie można oczekiwać cudów. Były więc chwile, w których Fiacik lekko się krztusił, były redukcje do jedynki, nawet – tak, przyznaję, pomimo, że jesteśmy macho z pierwszej linii, co zostało wcześniej udowodnione – udało się go kilka razy zadusić po efektownym kangurze. Mimo wszystko, nie było najgorzej. Fiat wjechał i zjechał, a tego przecież od niego oczekiwałem.
Wnętrze? Często zastanawiam się, po co montować w samochodach przezroczyste dachy wielkości okna wystawowego, ale teraz już wiem. Po to, żeby samochodem z takim dachem jeździć po Alpach. Widoki bezcenne, szczególnie, kiedy jedziecie doliną otoczoną kilkutysięcznikami.
Ergonomia? Bez zarzutu. Fiat 500L był pierwszym pojazdem, który prowadziłem od dłuższego czasu i w którym wiedziałem co i jak już po kilku minutach. Być może to niekoniecznie kwestia ergonomii, tylko mojego samochodowego konserwatyzmu. Nie lubię lampek, dżojstików, komputerów i tym podobnych gadżetów, które powodują, że zanim wsiądziesz za kierownicę musisz zapisać się na półroczny kurs internetowy. W Fiacie 500L wszystko było intuicyjne. Nawet system UCONNECT, czyli multimedialne centrum, które pozwala na podłączenie dowolnego urządzenia i sterowanie nim. Niezależnie, czy to iPhone (o moim stosunku do iPhone’a pisałem TU) czy telefon z Androidem, wszystko działa rewelacyjnie. Byłem w szoku, kiedy Fiat przeczytał mi SMSa! Brzmiało to mniej więcej jak „maż nje odeprane polodżenie s numeru…” ale i tak szacun! Z tego samego systemu multimedialnego możecie podładować baterię w telefonie i to nie przez tradycyjne gniazdo zapalniczki, ale przez port USB. Fajnie.
Ekonomia? Tak, to na pewno mocna strona Fiata 500L. Przejechaliśmy w sumie około 500 kilometrów, z czego zdecydowana większość przypadła na góry. Jakie tam góry, GÓRZYSKA! W górę, w dół, w górę, dwa razy w dół. Wystarczy zanotować, że średnia prędkość przejazdu, wyliczona przez komputer wyniosła 42 km/h. A 500L spalił średnio zaledwie 6 litrów ropy, Spalił tak mało, że zupełnie zapomniałem zatankować paliwo przed zwrotem samochodu i uśmiechnięty Szwajcar skasował mnie za cały zbiornik. No więc ostatecznie nie wyszło ekonomicznie.
Wady? Jak zwykle, jakieś są, ale w przypadku Fiata 500L to kwestia indywidualnego odbioru. Trochę przeszkadzały mi słupki, które teoretycznie miały zapewniać większą widoczność, ponieważ miedzy nimi znajdują się szyby. Przy niektórych manewrach zasłaniały jednak to, co powinienem widzieć. Podczas mozolnej wspinaczki na alpejskie szczyty trzeba było namachać się dźwignią zmiany biegów, zabrakło nieco elastyczności, ale to akurat można wybaczyć, bo szwajcarskie góry to potężne wyzwanie. No i kolor…. Ja nazwałbym go nijako-brązowy, ale zadałem sobie trud sprawdzenia gamy na stronie Fiata i okazało się, że to chyba jednak beżowy cappuccino. Czyli kolor OK. Widocznie się nie znam.
Podsumowując, Fiat 500L ma w sobie niewiele z kobiecego cukierka. Ale najprawdopodobniej nie miał mieć wiele. To przestronny, oszczędny samochód, który trafi w gust zarówno żony (można naładować cały bagaznik zakupów, żeby po 3 dniach odwieźć je do sklepu, bo przeciez kolor bluzki nie taki), jak i męża (na ryby, na grzyby, na siłownię). Miejsca cała masa, dzieciaki z tyłu, kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt schowków, oszczędny i elegancko wykończony. Krótko mówiąc, może być!