PORÓD BYŁ CIĘŻKI. ŻYCIE DZIENNIKARZA NIE JEST ŁATWE…

PORÓD BYŁ CIĘŻKI. ŻYCIE DZIENNIKARZA NIE JEST ŁATWE…

28 lutego 2014 0 przez Adrenaline

Nie ma takich wyjazdów, na których nic się nie dzieje. Kilkunastoletnie doświadczenie w podróżowaniu po najdziwniejszych zakątkach świata tylko potwierdza tę regułę. A to do baku, jakoś przypadkiem,  wleje się ropa zamiast benzyny, albo innym razem, korzystając z chwili spokoju trzeba popłynąć na skałę na środku oceanu tylko po to, żeby utknąć w środku burzy na kilkumetrowym kutrze pomiędzy dziesięciometrowymi falami.

Można zostać aresztowanym na wesołym miasteczku w Andaluzji, albo zakopać się w b18łocie gdzieś na południu Ameryki w obozie przyczep, w którym na pewno kręcono zdjęcia do Teksańskiej Masakry Piłą Łańcuchową albo Mechaniczną. Nie pamiętam, która była teksańska.

Wyliczać można godzinami, doszliśmy nawet do wniosku, że szkoda puścić to w niepamięć i trzeba napisać książkę. Nie wiem tylko, czy ktoś chciałby ją przeczytać. A nawet, jeśli by to zrobił, co by sobie pomyślał o ciężkiej pracy dziennikarza w terenie.

Zupełnie oddzielny rozdział należałoby jednak poświęcić przypadkom kulinarnym. Zdążało się nam wchłaniać szybkie co nieco w miejscach, w których, w normalnych warunkach, nikt by się na to nie odważył. I niestety czasami kończyło się to czymś, co można z pełną odpowiedzialnością określić intergalaktyczną rewolucją z udziałem gwiezdnej armady klonów. Oczywiście, żeby nie było żadnych wątpliwości, to my wyglądaliśmy jak owe klony.  I to takie, z których naukowcy nie byliby zadowoleni.

Były więc owoce morza w Hiszpanii, które Szymczak trawił przez 2 tygodnie i które spowodowały, że musiałem w pojedynkę gadać przez 7 godzin relacji z Moto GP, podczas gdy Szymczak zmieniał kolor z zielonego przez bladożółty do intensywnego fioletu. Było krewetkowe risotto w Toruniu, po którym Włodzimierz – kamerzysta wylądował pod kroplówką w rajdowym ambulansie modląc się do wszystkich Bogów, żeby ów ambulans nie był potrzebny do tego, do czego był przeznaczony. Były połamane żebra w Trento i podróże do szpitala przez przepiękne, skąd inąd, serpentyny wokół Val di Fiemme.  Było tyle historii, którymi można obdzielić setkę przeciętnych śmiertelników. Ale cóż, nie należymy do tych, którzy omijają życie. Więc nie możemy mieć do nikogo żadnych pretensji.

No więc, zgodnie ze wskazaną na początku zasadą, sezon 2014 rozpoczęliśmy z przytupem! I tym samym gadaniem, że NA PEWNO COŚ SIĘ WYDARZY!

Podobno ktoś kiedyś wpadł na pomysł, że pierwszy facet, który urodzi, dostanie czek na pokaźną sumę. No to ja odpowiadam, że jest po wszystkim.  Koniec tematu. Stało się i czekamy na przelew.

Po pierwszym dniu Rajdu Jaenner znów gwiazdą wieczoru został wspomniany wcześniej CZŁOWIEK KTÓREGO NIE WIDZICIE, czyli ten, który stoi po drugiej stronie kamery. Do końca nie wiemy, co było przyczyną zapłodnienia, ale niezależnie od tego, po trzech godzinach rozpoczął się poród OBCEGO.  Widzieliście kiedyś faceta z brzuchem rozmiaru „mam rozwarcie na dwa palce”? Coś nieprawdopodobnego, teraz już rozumiem, dlaczego do rodzenia stworzone są kobiety.  Bo facet wygląda po prostu idiotycznie.

Ale dzielny Włodzimierz zacisnął zęby i poród odbył się bez komplikacji. A właściwie to należałoby chyba powiedzieć, że poronił, bo po podłączeniu do kilku rurek, przez które podano mu niezbędne do życia medykamenty, OBCY zniknął. Za co serdecznie dziękujemy panom i paniom ze szpitala w Linzu, bo takiego OBCEGO w zespole Eurosportu nikt by nie chciał. Chylimy czoła i jeśli, nie daj Boże, coś Wam się przytrafi w tamtych okolicach, będziecie w dobrych rękach.

Życie dziennikarza nie jest łatwe…

Pozdrawiam serdecznie

Ojciec Chrzestny

AW


ZOBACZ TAKŻE: